piątek, 20 kwietnia 2012

Rusko suplement

Obiecane widoczki z "wysypu"

Jaroszów i Wzgórza Strzegomskie


mniej więcej na południe: Wielka Sowa i Świdnica


północ: Wysoczyzna Średzka


wschód: Ślęża


Zachód: widok na Karkonosze


ps. pozdrowienia z Armenii ;-)

sobota, 14 kwietnia 2012

Rusko: 150 metrów ocalenia

Dzisiaj trochę dłuższy wywód i więcej zdjęć, nie będę się udzielał przez jakiś czas z powodu wyjazdu krajoznawczo-kulturowego ;-). Rzecz tyczy się wioski obok wielkiej dziury w ziemi na trasie Wrocław-Jelenia Góra. 

Właściwie to zupełnie nie wiem jak zaczynać taką historię, bo Rusko to taka właśnie dziura, i w ziemi, i na mapie Polski. Odkąd pamiętam zawsze w okolicy wsi były wyrobiska, obok wsi jakiś zakład, obok śmietnisko. Najgorsze miejsce do życia jakie można sobie wyobrazić (no może za wyjątkiem pewnej   dzielnicy Wałbrzycha). Zupełnie to wszystko było dla mnie obojętne, póki nie zauważyłem, że co jakiś czas znika ze wsi jakiś dom. Po prostu znika, był dom, a już jest tylko trawa, był sad, a już jest tylko trawa. Proces obserwowałem przez lata z perspektywy omawianej drogi i wreszcie,  wstając znad talerza barszczu wielkanocnego, skierowałem swoje ociężałe kroki do Ruska. 




Historia jest tą, z kategorii powolnego znikania. Znikało tutaj wszystko, nie tylko domy, również ludzie, lasy, pola. Ludzie nie mieli na cały ten proces żadnego wpływu, po prostu nauczyli się wszystko obserwować z boku, bez emocji. I tak historia tej wiochy byłaby zniknęła jak ona sama, gdyby nie pewien przepis w ustawie. Konkretnie chodzi o 150 metrów ocalenia.  
 

Przechadzałem się po wsi obserwując jej specyficzny klimat, dzień był słoneczny, wietrzny, na niebie niesamowite chmury, niedziela wielkanocna, od czasu do czasu jakiś mieszkaniec na progu, więc tak spacerując zagadywałem ludzi o wieś, a ci mi dość chętnie opowiadali co się działo, i co się dzieje. Trudno mi ocenić prawdziwość opowieści tych ludzi, można im wierzyć albo nie. Nie wiem czy zaczynać tą historię od początki (pół miliona lat temu :-) ) ale chyba umieranie jest tutaj najważniejszym procesem. W latach 50-tych nastąpił w tej wsi dość specyficzny zbieg okoliczności, zaczęło się od potwierdzenia tutaj dość istotnych dla Kraju pokładów glinek ogniotrwałych, poza tym mamy upaństwowienie gruntów rolnych, powstała spółdzielnia rolnicza o dumnej nazwie "Przyszłość", wybudowano osiedle robotnicze i "jakiś ważny" zakład, bo miał własny radiowęzeł, zasilanie energetyczne i druty kolczaste dookoła. Osiedle i zakład wybudowano w dość dużym oddaleniu od wsi, jak mi powiedział jeden z mieszkańców " żeby nie było słychać krzyków ludzi". 




Rusko jest zamknięte przez kopalnię z trzech stron, dwie drogi prowadzące do sąsiednich wsi urywają się albo pod nasypem, albo nad dziurą w ziemi. Często GPS prowadzi podróżnych do krawędzi kopalni. Przez całe lata kopalnia pochłaniała kolejne domy, sztuka po sztuce. Ludzie się nie buntowali, bo cała wieś nie była ich własnością tylko zakładu, albo spółdzielni rolniczej. Wszyscy pracowali albo w kopalni, albo w rolnictwie. Nikt natomiast w "zakładzie". I tak przez lata zniknęło najpierw 1/4, potem połowa, a teraz zostało tylko 1/3 wsi z tego, co było w latach 50-tych. Były takie lata, że na nowych mapach już nie było domów, podczas gdy w tych domach ciągle mieszkali ludzie,  toczyło się normalne życie. Groza tej kopalni ma też swój pokraczny obraz. Jednego z moich rozmówców wywłaszczono z pięknego, bardzo dużego sadu, gdyż po dokonaniu odwiertu okazało się, że są tam pokłady gliny. Właściciel oczywiście zaprzyjaźnił się z "wiertnikami" a w tamtych latach nie było nic dziwnego, że się popijało przy pracy wódeczkę. I tak przy wódeczce wyszło, że inżynier ma iść na emeryturę i lekko mówiąc, olewał sprawę. Po kilku latach jak już kopary się dokopały do ogrodu, okazało się, że nie ma tam żadnych pokładów,  bo facet prawdopodobnie pomieszał próbki, pokłady są dokładnie z drugiej strony:-). Zatem sad ocalał,  ale nie został zwrócony właścicielowi.
Kopalnia dalej działa, dalej jest właścicielem części domów i dalej, w sposób równie perfidny "podkopuje" się ludziom życie. Wiem że to zabrzmi jak nadęty ton pieniacza, ale to jest ciągle zakład państwowy, więc państwo występuje jawnie przeciwko interesowi własnych obywateli. Zapytałem pewną Panią, mieszkającą tuż przy urwisku, czy nie boją się wysiedlenia i zniszczenia domów: -"Nas chyba  nie ruszą, bo my 150 metrów od kościoła, tamci (wskazała ręką) pewnie wylecą". Z tego co zrozumiałem, zakład jako właściciel budynków nie remontuje ich i pozwala podupadać w ruinę, mieszkający w nich ludzie to w większości ponad 70-latkowie (dawni robotnicy). Kolejno, gdy mieszkaniec domu umiera, dom pustoszeje, pojawia się ogień albo wali dach i przyjeżdża zakładowy buldożer wyrównując wszystko do "trawy". Tyle świadectwa tej Pani.





To że wieś w świadomości mieszkańców jest przeznaczona na wymarcie, powoduje, że nikt od lat się tutaj nie zasiedlił, ludzie są jakby oswojeni ze swoim losem, nie inwestuje się tutaj (za pewnym wyjątkiem o czym dalej). Nie remontowano budynków, nie poprawiano tego, co przed wojną zastali. Dlatego wieś wygląda trochę jak jakiś bajkowy skansen, wydawało mi się, że zaraz usłyszę niemiecką mowę (oprócz domu sołtysa, bo ten ma remont w stylu kiczu lat 90-tych: plastik, plastik plastik). A co zostało? Wszystkie domy są wybudowane jeszcze w XX wieku, a te najbliżej kościoła w jego pierwszej połowie, XIX wieku a niektóre jeszcze z XVII wieku.  No i co z tego? No właśnie to z tego, że te domy widziały (dosłownie widziały) Armię Czerwoną, Armię Niemiecką, widziały przemarsz wojsk napoleońskich (ułani legii polsko-włoskiej), niektóre widziały samego Króla Pruskiego Fryderyka II, księcia Karola Lotaryńskiego, dochodziły tutaj odgłosy starcia 125 tysięcy wojsk w Bitwie pod Dobromierzem. Jeśli wspomnieć, że kościół powstał jeszcze  przed władaniem Księcia Świdnickiego Bolka I, który z pewnością przejeżdżał przez Rusko, bo wieś jest położona na bardzo starym trakcie Bolków-Strzegom-Wrocław (nie jestem specjalistą, chyba dzisiaj to jest ulica Strzegomska).





Już sam kościół jest dobrym powodem do odwiedzenia Ruska, ma niespotykaną bryłę, część kościoła z 1239 roku jest romańska, a jego dzisiejszy wygląd jest skutkiem kilku dobudówek (łącznie z  nietypową, półkolistą wieżą). Usytuowanie wieży sugeruje, że miała być jeszcze jedna, jednak w miejsce drugiej dobudowano chyba zakrystię.


Wszystko to miało zniknąć. Kompletnie nie uświadamiałem sobie tego co Pani powiedziała: 150metrów. Przechadzając się po wsi spotkałem innego człowieka, okazało się że mamy wspólnych znajomych więc rozmowa się potoczyła wartkim nurtem. Robiąc zdjęcie domu nagle z jego wnętrza wytoczył się lekko zmierzwiony, rozleniwiony człowiek, stanął w progu domu i wyciągnął się w chłodnym słońcu. Ukłonił się uprzejmie, zapytałem, czy mogę z nim pogadać a ten powiedział "oczywiście" po czym nagle struchlał i pędem zniknął w czeluści starego budynku. Po pięciu minutach już miałem pójść dalej, gdy usłyszałem zbieganie po schodach... Człowiek opowiedział mi znacznie więcej niż wcześniejsze osoby.








zabudowania XIX w. gospodarstwa



ta cegła chyba dobrze oddaje jak przebiega w Rusku  granica pomiędzy  "trwać" i "mijać"





Cirrus spissatus nad Cumulusem

Jaszcze w latach pięćdziesiątych na terenie wsi było więzienie dla politycznych, to właśnie owy "ważny zakład". Oficjalnie miał się tam mieścić jakiś zakład (chyba energetyczny o ile dobrze zrozumiałem) ale także "miejsce wypoczynku dla ważnych gości" (obok kopalni ???). Stąd druty i radiowęzeł. Ludzie jednak widzieli, jak nocą od strony Lasku (wieś) nomen omen leśną drogą przywożono jakichś ludzi. Nigdy nie widziano aby ktokolwiek stamtąd był wywieziony. I tyle, ludzie widzieli, ale milczeli, mówili po cichu "zakład politycznych" nic nie wiadomo, ja nie dopytywałem, człowiek mówił o tym niechętnie, sam jako dziecko słabo pamięta, opowiadał mu ojciec. Dowiedziałem się jednak o co chodziło z tymi 150 metrami. Zdaje się że w 1992, gdy zakład praktycznie nie działał, weszła ustawa (albo zaczęto ją egzekwować) o ochronie zabytków. Kościół został objęty intensywną ochroną konserwatorską ale co ważniejsze, konserwator zabytków wyegzekwował przestrzeganie ochrony wsi w promieniu 150 metrów od kościoła.   Dalej jednak ochrona nie sięga.

pieczołowite detale domów





Resztki folwarku







Dlatego teraz wieś powróciła prawdopodobnie do swojej pierwotnej formy owalnicy, gdzie domki tłoczą się woków centrum, jakim jest kościółek. Fabryka na mocy ustawy o prywatyzacji (czy uwłaszczeniu, nie znam się) odsprzedała nieruchomości znajdujące się promieniu 150 metrów od kościoła, jednak te, które są dalej, pozostały własnością firmy.  Ich los, sądząc po poniższych zdjęciach, wydaje się już przesądzony... No i wtedy idąc po uliczkach wsi, dokumentując to, co już zostało, było mi trochę smutno, bo chyba to poczucie umierania zostało w ludziach. Nawet domy objęte ochroną, są chyba skazane na zniknięcie, ludzie się nie troszczą o nie, widać jak to wszystko chyli się ku ziemi. To wielka szkoda, bo klimat wsi jest nietypowy dla Dolnego Śląska, domki są wybudowane bardzo ciasno i blisko siebie, tłoczą się jakby wokół kościoła, podwórka są ciasne i małe, a budynki tworzą bardzo przytulny, przyjazny dla ludzi klimat, tak obcy we współczesnym budownictwie.








to chyba samo mówi o przyszłości dużej części wsi



"Przyszłość" za tą bramą tylko ugory kopalniane



antyczne freski z czasów wczesnej transformacji ustrojowej "17.11.04"


No i w zasadzie należałoby skończyć tą opowieść, wczłapałem się na "wysyp" jak go miejscowi nazywają, czyli górę usypaną z gleby (nadkładu) zdartej  w czasie eksploatacji, z którego roztacza się wspaniały, ustępujący chyba tylko Ślęży widok na Śląsk od Śnieżki przez całą Równinę Świdnicką, po kominy Legnicy i Wrocław z jego wysokimi budynkami.  Z wysypu musiałbym obejść całą kopalnię, żeby wrócić do samochodu, lecz postanowiłem sobie skrócić drogę przez środek kopalni. Już niemal u celu złapali minie ochroniarze, mieli w rękach  łomy, przestraszyłem ich na maksa. Myśleli, że jestem jakimś sprytnym złodziejem, który przed akcją zepsuł im kamerę (była 19.00 a obraz z kamery był z godziny 14.30. Co gorsza na kamerze nie było mojego samochodu, a oni wyraźnie go widzieli ze swojej dyżurki. Przez wszystkie te godziny biegali tam i z powrotem szukając złodziei, co śmieszniejsze, minęliśmy się kulka razy w Ruski, a jednego nawet pytałem o drogę ;-). Zasapani i już udobruchani, opowiedzieli mi  (nieświadomie) w kilku zdaniach rzecz pocieszającą. Wcześniej ludzie z dumą opowiadali mi o jakiejś drodze wyremontowanej za pieniądze unijne. Ochroniarze uświadomili mi, że kopalnia nie może już się rozbudowywać w stronę Ruska, bo tam jest wybudowana unijna droga i przez minimum 15 lat nie można jej ruszyć :-). Nie wiem, czy jest to celowe działanie gminy lub mieszkańców, nie wiem czy jest to jakaś oznaka zmiany myślenia i powstania tożsamości  mieszkańców, ale wiem, że te kilka godzin zwiedzania z ciężkim sercem, zamieniło się w ulgę, że może ten krajobraz nie całkiem jest ginący ;-)



więcej zdjęć z wysypu wkrótce

piątek, 6 kwietnia 2012

Czereśnie

Mało kto dzisiaj chyba się zastanawia na tym, na czyim to podwórku my żyjemy, oczywiście NASZYM ;-).  Chodzi mi jednak o to, by zastanowić się kto kształtował krajobraz i do kogo on należy. My Dolnoślązacy (należałoby się jednak wyjaśnienie co to znaczy, może kiedyś...) żyjemy tam, gdzie jeszcze niedawno była mieszanka Niemców, Polaków, Czechów a nawet Serbochorwatów, większość krajobrazu kształowali właśnie tamci ludzie.  Jest mi przykro gdy obserwuję, jak nieświadomie, a częściej przez zwykłe niedbalstwo i głupotę, usuwa się, niszczy i dewastuje coś, co wydawało się nieusuwalne, niezniszczalne, trwałe, przyswojone. Trochę jest mi smutno, że jestem tego wszystkiego świadomy tak, jakbym widział w drzewach, domach, nawet dróżkach duchy tamtych ludzi, nie widzę z drugiej strony przyszłości, ale tego chyba nikt nie widzi. 

Jeśli pozwolicie, będę zamieszczał od czasu do czasu po kilka fotek ginących krajobrazów, jakichś drobnych elementów, które już wkrótce znikną zupełnie.

Czereśnie


To niepozorne drzewko, jest powszechne w poniemieckim, ale głównie śląskim krajobrazie. To drzewo, jest trochę jak wierzba w dolinie Wisły, tajemnicze, samotne, pokręcone, jak symbol ludzkiego losu. W słowiańskich baśniach, człowiek jest trochę jak wierzba, odrobinę brzydki i pokraczny, trochę tajemniczy, trochę stojący między tym a tamtym światem, ale jak jest pięknie, to pogwizduje witkami i zieleni sie do słońca nad (ugorem). W niemieckich baśniach (nie jestem znawcą, znam tylko kilka) bohatersko człowiek boryka się trudem, pokręconym i skrzywionym losem, często samotnie stawia (z powodzeniem) czoła wiatrom i zimie, czasem daje trochę słodyczy... jak czereśnia. 

Na polach w okolicy Mietkowa była kiedyś wspaniała, kilkukilometrowa aleja czereśni, obsadzono polną drogę z Nowej Wsi Kąckiej do Milina. Stuletnie drzewa wspaniale wyglądały na tle pofalowanego krajobrazu i specyficznych burzowych cumulusów, pędzących znad niemieckich nizin. No i przyszło komuś do głowy, żeby kilkaset drzew wyciąć w pień. Zostało zaledwie kilka sztuk, ale jak wczoraj widziałem i na nie przyszła pora.



to akurat jest topola, wiadomo co symbolizuje








w oddali, przed wieżą kościoła, gałęzie z wyciętych czereśni