Coraz trudniej znaleźć jest mi miejsca w Europie, gdzie zachodnia kultura (ta w pospolitym, najgorszym, kolorowym, tandetnym, przereklamowanym, tfu!!! wydaniu) nie dominuje lokalnego kolorytu. Im więcej takich podróży, tym szczerze powiedziawszy, staję się większym krytykiem tego co dumnie nazwaliśmy UE i w co z takim namysłem weszliśmy.
Gruzję uznałem za kraj przemiany, który w ciągu kilku lat zatraci konserwowany przez dziesięciolecia skansen pełen dobrych, sympatycznych, towarzyskich i uśmiechniętych ludzi. A ponieważ Gruzja jakaś mistyczna jest, niewiele myśląc zebrałem ekipę i kupiwszy bilety wybraliśmy się w podróż zupełnie w ciemno (czyli jak zwykle).
Podróż w ciemno ma tą cechę, że ciemno pojawia się dość szybko, już napis toalety na lotnisku w Tibilisi uświadomił mi potencjalne problemy językowe, jakie mogą nas trapić, ale z drugiej strony, pewnie "pa russkij" się też da a może i angielski ("no commision" Pani w kantorze) może być pomocne.
Gruzińską rzeczywistość roboczo podzielę na kategorie, zacznijmy od
1. rzeczywistości politycznej,
która jak się okazało dość szybko daje kilku osobom w naszej ekipie co najmniej do myślenia, a nawet będzie przedmiotem zażartej dysputy politycznej, dość kulturalnej aczkolwiek zakończonej haniebnie osuszeniem wszystkich butelek.
Główna aleja miasta Tibilisi nosi nazwę Prezydenta Busha a ta przechodzi w aleję reprezentacyjną Miasta imienia Kaczyńskiego (Tego). W zasadzie albo 5 milionów Gruzinów błądzi albo połowa Polaków (druga połowa wiadomo: ciemnogród jak twierdzi "Tusk Vision Network"). W zasadzie jeśli gdzieś nas nie chcieli wpuścić (włącznie z zamkniętym dla turystów "rezerwatem" Kaukazu) wystarczyło powiedzieć że jesteśmy Polakami, a już wszystko dało się załatwić, bo "Wasz prezydent to był wspaniały człowiek i wy tacy też jesteście". W czasie jednej z rozmów z pewnym Gruzinem, właścicielem restauracji, któremu bardzo Mariusz (współwyprawowicz) się spodobał (cw dowolnym znaczeniu ;-) ) wyszło, że wśród Gruzinów pospolite jest pzrzkonanie, że nie można nie szanować Prezydenta Kraju, który narażając własne życie manifestował oddanie, odwagę a wręcz gruzińską fantazję udając się na front. Zastanawiam się, jak ja bym traktował prezydenta Francji, który po napaści Rosjan na Polskę udałby się na front manifestując całkowite oddanie wolności małego Narodu Polskiego. No nie ma się co dziwić.
2. Rzeczywistość gospodarcza.
Cofnąłem się do słodkich lat 90-tych do Polski. Ech, przejrzałem kilka klipów Kazika ("Coście sk... zrobili z tą krainą") i byłemu licealiście łezka zakręciła się na wspomnienie gitarowych erupcji w przy ognisku przy czystej:-) wodzie, gdzie koledzy mili byli a koleżanki też. Wróćmy do tematu: każdy Gruzin handluje, rynek jest wolny, konkurencyjny, otwarty, elastyczny i dynamiczny (uff, aż tyle słów znam?). Nie wiem czy mają bezrobotnych, ale na pewno nie bezczynnych. Każdy coś robi, coś produkuje, coś wymienia. Handluje się wszystkim, od starych butów (całe sklepy o specyficznym zapachu) do złotych kolii za 700 $ (zdjęcia nie zrobiłem bo ochroniarze mnie wygonili z aparatem). Jeśli ktoś mi powie o wolnym rynku w UE to go wyśmieję.
Oglądając zdjęcia zwróćcie uwagę na wiek tych ludzi. Uderzające jest to, że wszyscy aktywni zawodowo ludzie z jakimi się spotkałem, to były osoby wyglądające na "po czterdziestce." Jeśli ktoś kręcił biznes, to raczej na emeryturce niż po studiach. Ciekawe! Jest pewna teoria ale o tej trochę później. Uderzające jest jeszcze jedno, czego nie udało mi się uwiecznić na fotach: szacunek młodszych do starszych. Ten szacunek objawia się każdym gestem, jest prawdziwy, niewymuszony i naturalny. Tutaj jednak nie ma wątpliwości skąd się to bierze. Gruziny są bardzo rodzinni, towarzyscy, sympatyczni i rozgadani. Więzi rodzinne są bardzo bliskie, niemniej więzi międzyludzkie. Osoby się przytulają, poklepują, gaworzą śmieją się i znowu poklepują, potem wspólnie piją wino i biesiadują, śpiewają i znowu się poklepują. Te obserwacje są bardzo budujące zwłaszcza, że u nas, dawno poprzewracało się w głowach młodziakom.
Gruziny są sympatyczni i gościnni. Zapytani, czy mogę wejść do piekarni porobić zdjęcia wprowadzili mnie i resztę grupy, pozowali z dumą do zdjęć po czym wcisnęli nam chleby zżymając się na nas gdy chcieliśmy płacić (w końcu zmuszeni przyjęli zapłatę za chleb ale tylko jeden) piekarnia to barak z dykty, podmakający z dziurawym dachem, ale nie przeszkadza to nikomu kupować chleb tuż przy wejściu do chlewika w podwórku, nam też nie ;-).
3. rzeczywistość infrastrukturalna.
Rzeźnia, drożyzna i mogiła. Na hotel za 100$ nas nie stać było więc wynajęliśmy za 5$ od osoby taki oto luksus koło dworca: kałuże na zdjęciu to fragment kanalizacji miejskiej (wszystko płynie do rynsztoków, te do rzek). Budynek na wprost (tak ta ruina) to właśnie pokoje, po prawej foliowiec z pomidorami i innymi atrakcjami żołądkowymi, Pozwólcie, że nie opiszę toalety, w których siedziały robale z odwłokami jak kciuk. (O szczurze wspomnieć?). Nie ma jednak się co zniechęcać, jak kto ma kasę to się wyśpi w hotelu.
Pozwólcie, że zamieszczę jeszcze kilka fotek z charakterystycznych i często powtarzających się obiektów na trasie naszej podróży:
Podróż w ciemno ma tą cechę, że ciemno pojawia się dość szybko, już napis toalety na lotnisku w Tibilisi uświadomił mi potencjalne problemy językowe, jakie mogą nas trapić, ale z drugiej strony, pewnie "pa russkij" się też da a może i angielski ("no commision" Pani w kantorze) może być pomocne.
Gruzińską rzeczywistość roboczo podzielę na kategorie, zacznijmy od
1. rzeczywistości politycznej,
która jak się okazało dość szybko daje kilku osobom w naszej ekipie co najmniej do myślenia, a nawet będzie przedmiotem zażartej dysputy politycznej, dość kulturalnej aczkolwiek zakończonej haniebnie osuszeniem wszystkich butelek.
Główna aleja miasta Tibilisi nosi nazwę Prezydenta Busha a ta przechodzi w aleję reprezentacyjną Miasta imienia Kaczyńskiego (Tego). W zasadzie albo 5 milionów Gruzinów błądzi albo połowa Polaków (druga połowa wiadomo: ciemnogród jak twierdzi "Tusk Vision Network"). W zasadzie jeśli gdzieś nas nie chcieli wpuścić (włącznie z zamkniętym dla turystów "rezerwatem" Kaukazu) wystarczyło powiedzieć że jesteśmy Polakami, a już wszystko dało się załatwić, bo "Wasz prezydent to był wspaniały człowiek i wy tacy też jesteście". W czasie jednej z rozmów z pewnym Gruzinem, właścicielem restauracji, któremu bardzo Mariusz (współwyprawowicz) się spodobał (cw dowolnym znaczeniu ;-) ) wyszło, że wśród Gruzinów pospolite jest pzrzkonanie, że nie można nie szanować Prezydenta Kraju, który narażając własne życie manifestował oddanie, odwagę a wręcz gruzińską fantazję udając się na front. Zastanawiam się, jak ja bym traktował prezydenta Francji, który po napaści Rosjan na Polskę udałby się na front manifestując całkowite oddanie wolności małego Narodu Polskiego. No nie ma się co dziwić.
2. Rzeczywistość gospodarcza.
Cofnąłem się do słodkich lat 90-tych do Polski. Ech, przejrzałem kilka klipów Kazika ("Coście sk... zrobili z tą krainą") i byłemu licealiście łezka zakręciła się na wspomnienie gitarowych erupcji w przy ognisku przy czystej:-) wodzie, gdzie koledzy mili byli a koleżanki też. Wróćmy do tematu: każdy Gruzin handluje, rynek jest wolny, konkurencyjny, otwarty, elastyczny i dynamiczny (uff, aż tyle słów znam?). Nie wiem czy mają bezrobotnych, ale na pewno nie bezczynnych. Każdy coś robi, coś produkuje, coś wymienia. Handluje się wszystkim, od starych butów (całe sklepy o specyficznym zapachu) do złotych kolii za 700 $ (zdjęcia nie zrobiłem bo ochroniarze mnie wygonili z aparatem). Jeśli ktoś mi powie o wolnym rynku w UE to go wyśmieję.
Oglądając zdjęcia zwróćcie uwagę na wiek tych ludzi. Uderzające jest to, że wszyscy aktywni zawodowo ludzie z jakimi się spotkałem, to były osoby wyglądające na "po czterdziestce." Jeśli ktoś kręcił biznes, to raczej na emeryturce niż po studiach. Ciekawe! Jest pewna teoria ale o tej trochę później. Uderzające jest jeszcze jedno, czego nie udało mi się uwiecznić na fotach: szacunek młodszych do starszych. Ten szacunek objawia się każdym gestem, jest prawdziwy, niewymuszony i naturalny. Tutaj jednak nie ma wątpliwości skąd się to bierze. Gruziny są bardzo rodzinni, towarzyscy, sympatyczni i rozgadani. Więzi rodzinne są bardzo bliskie, niemniej więzi międzyludzkie. Osoby się przytulają, poklepują, gaworzą śmieją się i znowu poklepują, potem wspólnie piją wino i biesiadują, śpiewają i znowu się poklepują. Te obserwacje są bardzo budujące zwłaszcza, że u nas, dawno poprzewracało się w głowach młodziakom.
Gruziny są sympatyczni i gościnni. Zapytani, czy mogę wejść do piekarni porobić zdjęcia wprowadzili mnie i resztę grupy, pozowali z dumą do zdjęć po czym wcisnęli nam chleby zżymając się na nas gdy chcieliśmy płacić (w końcu zmuszeni przyjęli zapłatę za chleb ale tylko jeden) piekarnia to barak z dykty, podmakający z dziurawym dachem, ale nie przeszkadza to nikomu kupować chleb tuż przy wejściu do chlewika w podwórku, nam też nie ;-).
3. rzeczywistość infrastrukturalna.
Rzeźnia, drożyzna i mogiła. Na hotel za 100$ nas nie stać było więc wynajęliśmy za 5$ od osoby taki oto luksus koło dworca: kałuże na zdjęciu to fragment kanalizacji miejskiej (wszystko płynie do rynsztoków, te do rzek). Budynek na wprost (tak ta ruina) to właśnie pokoje, po prawej foliowiec z pomidorami i innymi atrakcjami żołądkowymi, Pozwólcie, że nie opiszę toalety, w których siedziały robale z odwłokami jak kciuk. (O szczurze wspomnieć?). Nie ma jednak się co zniechęcać, jak kto ma kasę to się wyśpi w hotelu.
Kładąc się na kwaterce do łóżka (sześcioosobowy pokój) standardowo spryskałem materac OFFem, tak samo karimatę, na której się położyłem. Identyczny zabieg dezynsekcyjny wykonały koleżanki obok. Całe szczęście; wszystkie pluskwy obsiadły Miśka (twierdzącego że w takich warunkach na pewno nie ma żadnych żyjątek, bo byłoby je widać przy wejściu do pokoju, może myślał że na safari się wybraliśmy, że zwierzynę będziemy płoszyć nocą?), który nie przespał ani tej, ani następnych nocy, gdyż gościnny plecak stał się rodzajem campingbusa dla fauny łóżkowej. Szczerze współczułem Miśkowi , który był cały w swędzących pryszczykach i czerwonych "kujkach" po licznych aparatach gębowych ssących tnących i gryzących.
Pani gospodyni (być może świadoma niedogodności ostatniej nocy) poczęstowała nas wspaniała kawą i owocami, z poczatku nie mogłem poznać smaku a to brzoskwinie były. Chyba nie z Tesco bo nie były ani twarde, ani kwaśne, ani zielone w środku i na pewno nie tak drogie, ani nie było dumnego napisu na skórce: import z Hiszpanii. Wspominałem coś o UE?
4. Religia i wiara
Ech wspaniały okres to był w tym Tibilisi. Na ulicach przeraźliwe tłumy, samochody przemykały między pieszymi na pasach (albo odwrotnie) . Raz nawet wierząc, że na pasach radiowóz mnie nie zabije, ufnie wszedłem na jezdnię. Radiowóz owszem, nie zabił mnie, ale pan Policjant, który wyskoczył z radiowozu, opierlił mnie najpierw po gruzińsku a potem po rosyjsku, że durniem jestem i chcę, żeby mnie ktoś zabił, skoro przechodzę przez jezdnie na pasach... Udobruchany moją aparycją (przerażona twarz) poprosił żebym więcej tego nie robił... hmm. A więc Gruzini są bardzo wierzący.
W Tibilisi obchodzono bardzo uroczyście święto Wniebowzięcia (kto wierzy ten wie, kto nie wierzy wiedzieć nie musi). Miasto falowało w rytmie specyficznie wydzwanianych nawoływaniach dzwonnic, ludność się modliła i pielgrzymowała pomiędzy świątyniami. A my lekko zagubieni wysłuchiwaliśmy pieśni starocerkiewnych, przyglądaliśmy się rytuałom i spokojnie chłonęliśmy atmosferę nie spiesząc się nigdzie.
Pani gospodyni (być może świadoma niedogodności ostatniej nocy) poczęstowała nas wspaniała kawą i owocami, z poczatku nie mogłem poznać smaku a to brzoskwinie były. Chyba nie z Tesco bo nie były ani twarde, ani kwaśne, ani zielone w środku i na pewno nie tak drogie, ani nie było dumnego napisu na skórce: import z Hiszpanii. Wspominałem coś o UE?
4. Religia i wiara
Ech wspaniały okres to był w tym Tibilisi. Na ulicach przeraźliwe tłumy, samochody przemykały między pieszymi na pasach (albo odwrotnie) . Raz nawet wierząc, że na pasach radiowóz mnie nie zabije, ufnie wszedłem na jezdnię. Radiowóz owszem, nie zabił mnie, ale pan Policjant, który wyskoczył z radiowozu, opierlił mnie najpierw po gruzińsku a potem po rosyjsku, że durniem jestem i chcę, żeby mnie ktoś zabił, skoro przechodzę przez jezdnie na pasach... Udobruchany moją aparycją (przerażona twarz) poprosił żebym więcej tego nie robił... hmm. A więc Gruzini są bardzo wierzący.
W Tibilisi obchodzono bardzo uroczyście święto Wniebowzięcia (kto wierzy ten wie, kto nie wierzy wiedzieć nie musi). Miasto falowało w rytmie specyficznie wydzwanianych nawoływaniach dzwonnic, ludność się modliła i pielgrzymowała pomiędzy świątyniami. A my lekko zagubieni wysłuchiwaliśmy pieśni starocerkiewnych, przyglądaliśmy się rytuałom i spokojnie chłonęliśmy atmosferę nie spiesząc się nigdzie.
Pozwólcie, że zamieszczę jeszcze kilka fotek z charakterystycznych i często powtarzających się obiektów na trasie naszej podróży:
typowe podwórko miejskie (i jego lokator)
topowy widok na miasto
typowy stragan ze sprzedażą butelek plastikowych
(zachodziłem w głowę po co oni kupują plastikowe butelki)
typowe miejsce rozrywki: strzelnica sportowa, Zakaukazie to i się tu z kałacha ładuje
typowa rozrywka męska: gra coś jakby warcaby ale na pieniądze a nawet za "dam ci w mordę"
jak by to opisać aby nie ująć wyrazowi artystycznemu: typowy efekt działania wina "domasznyje"
W następnym odcinku "migawki" Kaukaz, ech piękny jest (...) zapraszam wkrótce!
Kochaneńki, wspaniałe te zdjęcia, ale mam kilka korekt faktograficznych:
OdpowiedzUsuń- owoce do kawki u pani Szury to nie były brzoskwinie tylko marynowana dynia (ale Ty miałeś obolałe kubki smakowe po rotawirusie)
- w piekarni najpierw to ja byłam z Miśkiem, a po zrobieniu zdjęć i zakupie chleba reszta poszła zwabiona opowieścią :)
- ostatnie zdjęcie niestety było robione boleśnie na trzeźwo-to był wieczór, w który nie zdążyliśmy kupić wina i boleśnie to odczuwaliśmy z racji braku oprawy dla pożegnalnego wieczoru w Borjomi :(
No nie, zaraz tutaj kogoś pociągnę do odpowiedzialoniści za korygowanie Kierownika ;-)
OdpowiedzUsuń