sobota, 19 listopada 2011

Maroko cz. 1: niezbyt subtelny opis wyprawy

Wybaczcie, że tak długo kazałem czekać na pierwszego posta o Maroku, musiałem przez dwa tygodnie pozamiatać sprawy pod dywan, lecz teraz mogę się zrelaksować pisaniną ;-). Nie jestem pierwszym Polakiem w Maroku, więc wieść o tym kraju dotarła do mnie znacznie wcześniej niż narodził się plan podróży. Nie badałem w zasadzie prawdziwości njusów,  więc szybko utrwalił mi się obraz kraju zasyfionego, pełnego naciągaczy, gdzie Staphylococcus aureus,  Reoviridae wszelkiej maści, nie wspominając dysenteri czającej się na każdym kroku, które wszystkie razem tym bardziej niebezpieczne, że chowają się za burkami lub za ciemnymi splotami zasłon zaplutych knajp. Zaopatrzony zatem we wszelkiego typu medykamenty profilaktyki układu pokarmowego (doliczając w to litr krupnika) ruszyłem z grupką indywiduów ku przygodzie. 

Może nie opiszę tego, że w samolocie rozkręciła się miła imprezka, rzekłbyś czytelniku "dziecięce baraszkowanie", z wykorzystaniem środków profilaktyki żołądka, zakończona atakiem śmiechu przed marokańskim celnikiem. Ale wróćmy do rozważań: pierwszy dzień uświadomił mi dwie ważne rzeczy z kategorii cywilizacyjnej: po pierwsze rasa ludzka nie zginie, po drugie nie dotyczy to Europejczyków (co zasadniczo mnie cieszy, gdyż europejczykiem się nie czuję, a już na pewno nie EUropejczykiem). Krótki, kilkudniowy pobyt był przebogaty w doświadczenia i obserwacje, więc , jeśli pozwolicie, przedstawię je w odcinkach dzieląc na pojedyncze „tematy”.
 
dwa, trzy, cztery kółka, dwie, trzy, cztery nogi czyli rzecz o przemieszczaniu

Z natury rzeczy, wysiadając gdzieś na dworcu, lotnisku czy przystanku, rzucam się w specyficzny rytm lokalnej społeczności: na wschodzie jest jakby wolniej, bez pośpiechu, tutaj... ech, młyn i ul, taki, że konieczne jest lekkie opędzenie się od natrętów i złapanie oddechu... przed głębokim nurkiem w męty (dosłownie) głębin marokańskiej rzeczywistości.

Postój taksówek obok lotniska w Agadirze, tylko Merce w kolorze kości słoniowej, skórzane tapicerki, wypasione wnętrza, samochody jeszcze z lat prosperity (70-te) wszystko w doskonałym stanie, muzeum albo lepiej skansen, czy Mercedes czuje dumę?
 

Tuż po wyjściu z lotniska napadła nas zgraja formalnych instytucji społeczno-ekonomicznych specyficznych dla Maroka: naganiacze. Początkowo nie mogłem zrozumieć tego zdumiewającego fenomenu (a powszechnego i chyba niezbędnego dla społeczności arabskich), bo po co mnie naganiać do taksówki, kiosku, knajpy, autobusu, dorożki, hotelu, grila, sracza, kawiarni, biura podróży, haszu... skoro sam tam mogę trafić. Dość powiedzieć, że w autobusach (zdezelowane, śmierdzące skorupy blaszane) zawsze jedzie jeden naganiacz, który wysiada przy idącej, siedzącej lub śpiącej przy drodze osobie, po czym rozpoczyna zachęcać, a potem negocjować cenę. To co tu opisuję wydarzyło naprawdę: idzie kobieta, zakutana w tradycyjny ubiór, w kierunku przeciwnym do kierunku poruszania się autobusu. Autobus się zatrzymuje, wysiada naganiacz i rozpoczyna się: ona wyraźnie nie jest  zainteresowana, potem przecząco macha rękami, potem nawet próbuje się wyrwać, ale w pewnym momencie zaczyna się interesować, w końcu wsiada do autobusu i płaci za przejazd, siedzimy wmurowani. Autobus zmienia kierunek jazdy, jedzie bocznymi uliczkami, podjeżdża gdzieś w pipidówę, kobieta wysiada, pasażerowie nie protestują, wszyscy są zadowoleni, czas płynie.
Podróże autobusami są bardzo spokojne, 100 kilometrów około 2,5-3 godziny jazdy, bez pośpiechu oczywiście; przewozi się w przestrzeni bagażowej wszystko, obok tej oryginalnej walizki w kształcie żywej owcy ( i obok skutera) spoczną za chwilę nasze plecaki, lokalsi najczęściej przewożą w podręcznych woreczkach wymiociny, produkowane naprędce w czasie jazdy

W zasadzie byłbym skłony sądzić, że naganiacz jest tym samym co u nas reklama, w istocie jest jednak o wiele lepszym wynalazkiem! Trzeba umiejętnie zeń korzystać: jeśli chcesz się gdzieś dostać (powiedzmy tak jak my do Agadiru) , stań ostentacyjnie na środku dworca udając, że nic cię tutaj nie interesuje lub najlepiej krzyknij powiedzmy „AGADIR!”. Dopadnie cię kilku naganiaczy, a ten, który przy tobie zostanie jako ostatni weźmie najniższą cenę za przejazd, zaprowadzi, ustawi na peronie, w razie potrzeby nawrzeszczy że się rozłazisz po sklepikach, wsadzi bagaż, doliczy koszt bagażu (ale dopiero jak będziesz już wygodnie siedzieć w autobusie: TARGUJ SIĘ!!!) pomacha na pożegnanie... Tego reklama nie potrafi. Tak samo wystarczy stanąć na targowisku, przed postojem taksówek, w dzielnicy restauracyjnej, itd. Zawsze ktoś się znajdzie, kto weźmie najmniej ze wszystkich i zaprowadzi za rękę. (nie miałem niestety poczucia, że umiejętnie korzystam z naganiaczy, zawsze czułem się orżnięty...)

podstawowa jednostka komunikacyjna w Medinie, ulice są zbyt wąskie na samochody, tylko skuter albo osioł dają radę. Poza tym tankować można przy każdej studni

już widać, że za tradycją czai się nowoczesność w dresiku, jak u nas...

Osiołki są popularne w różnych konfiguracjach. Jego znaczenie i zwinność wprawdzie tutaj nie są przedstawione w korzystnym świetle, jednak ich wartośc uwypukla się w wąskich uliczkach  Marakeszu, gdzie  między straganami (i półkami sklepów) śmigały jak strzała (taka ośla strzała).

Marokańczycy mają doskonale rozwinięty system komunikacji tradycyjnej: taksówkarz zagadnął gdzie jedziemy i dowiedział się, że nie chcemy taksówki (za droga) bo idziemy na dworzec autobusowy, krzyknął więc  do jakiegoś człowieka przysypiającego pod palmą, ten do odległego taksówkarza, ten znowu do sklepikarza, kolejnego, jeszcze jednego  i następnego... Zanim doszliśmy, wiadomość o naszym przybyciu już była na miejscu, czekał naganiacz który wiedział gdzie jedziemy, ilu nas jest i ile chcemy zapłacić (wygadaliśmy się przed taksówkarzem) WSPANIAŁE!!!!!!

początkowo sądziłem, że wielbłąd jest wyłącznie dla turystów (tutaj parking hotelowy) jednak jadąc przez półpustynne obszary gór północnego Atlasu widziałem liczne dromadery pasące się razem z kozami i owcami, może do czegoś się ich tam jeszcze używa?
No wreszcie, mój ulubiony środek transportu, niestety zauważyłem, że w Maroku rower jest raczej dla biedoty, więc w zasadzie poczułem się swojsko ze swoimi 150 euro w kieszeni
No i skutery, zdezelowane, posklejane, podrutowane, na każdym kroku gdzieś się naprawia skuter, co 100 metrów znajdziesz warsztat naprawy skutera. Wydaje mi się, że Marokańczyk i skuter są jak  baca i owca, każdy ją ma, cokolwiek to znaczy ;-)

Oczywiście przemieszczając się gdziekolwiek trzeba się ostro licytować i targować, a nie popuszczać, bo wiadomo: co ja dziecku powiem gdy mój sym pojedzie do Maroka z dziewczyną? Że jest drogo bo ojciec przepłacał? NIGDY!!!! „Ju ar not from jurop, ju ar from SAHARA maj frend” to najpiękniejszy komplement jaki usłyszałem po długich i owocnych negocjacjach. Negocjatorzy wypali na koniec skręta z lokalnym produktem zielarskim, za dystrybucję którego sprzedawca siedział trzy miesiące w kiciu, bardzo chwaląc sobie pobyt ;-)




Podróżowanie, zwłaszcza na prowincji ma wiele oblicz, jednym z nich jest dostosowywanie ciężarówek na potrzeby podróżnych. To co widać jest dwupiętrowym (!!!!) pojazdem na którym wożeni są ludzie (na górze)  zwierzęta (na dolnym pokładzie)  albo ludzie i tu, i tu. Ekstremalnym widokiem była adaptacja samochodu typu PICKUP, na pojazd dwupokładowy. Strasznie to wyglądało nawet patrząc z boku, nie fotografowałem bo przykro mi było patrzeć na ludzi.
z początku mnie to śmieszyło, naliczyłem 6 albo 7-dmioro dzieci w samochodzie (zakładam,  że bagażnik jednak jest pusty), plus mama i tata. Dzisiaj, jak patrzę na Lucka, już niezbyt jest to wesołe... Z perspektywy czasu mam pewność, że rozrodczość w UE jest rozumiana jedynie jako pojęcie z pogranicza biologi i demografii, ewidentnie dyskryminujące pary homoseksualne.
 

Mały słowniczek, którego nie znajdziesz w przewodnikach:
Łat is Jou Prajs maj friend -jestem skłonny dużo opuścić
half prajs maj friend- jeszcze dużo opuszczę
czip maj friend- lepiej tego ode mnie nie kupuj bo nie spuszczę a i tak cię orżnę
maj boss łil kil mi- możliwości negocjacyjne są juz mocno ograniczone, ale kup dwie rzeczy to jeszcze spuszczę
oryżinal ametist- „oryginalna” pamiątka zrobiona z soli kuchennej i nadmanganianu potasu (rozpuszczalna w wodzie)
oryżinal / kamel skin/ antik suwenir etc-  oryginalna, masowa produkcja krajowa, z reguły z papieru imitującego inny materiał (również skórę w butach), kup za dowolną cenę a i tak cię orżnę,
first klas bus maj friend- śmierdząca skorupa z nieszczelnym układem wydechowym, zarzygana i jadąca około 30 km na godzinę, służąca masowej komunikacji na drogach bitych i asfaltowych. Bardzo dobrze pozwalająca sie zasymilować z lokalną społecznością.
weri gut, weri czip (o jedzeniu)- bardzo niedoprawione, bardzo drogie
friendli atmosfier hotel -omijaj z daleka, bo cena taka jak w hotelu w centrum Marakeszu, a będziesz spać na kafelkach na dachu (co jednak sobie chwaliłem, ze względu na zaduch wewnątrz hostelu)
 

Tutaj za to dość pocieszający widok, jak wspomniałem, skuter każdy powinien mieć, choćby skuter dostosowany (oczywiście zgodnie z normami UE) na potrzeby osób niepełnosprawnych ;-)




powoli, powoli idzie nowe...




1 komentarz:

  1. noooo i muszę przyznać, że przeczytałem z ciekawością i no prawda co pan napisał :) spędziłem w tym bajzlu 3tygodnie i ... właśnie tak było:) Najmilej wspominam 8h podróż mercem - GrandeTaxi - czemu grande? Wieźli nas w 6 osób + plecaki 70litrowe hehe, ale najlepsze były wielbłądzidła na których siedziało się i ocierało jajca, a babeczki co innego przez 2godziny, na drugi dzień szło się obok wielbłąda po pustynnym piaseczku.
    ps. jak skończył się krupnik - była sraczka :) ?

    OdpowiedzUsuń