Jako zapalony, ale skontuzjowany i lekko przypasiony (nie mylić z wypasiony) wspinacz, uczestniczę w pewnym rytuale nazywanym "sekcja wspinaczkowa". Będąc niemłodym, ale ciągle aktywnym uczestnikiem tych masochistycznych spotkań, nie dostrzegałem dotychczas piękna (wizualnego) procesu treningowego, a jedynie ból mięśni, zmęczenie i lekkie fochy na trenera. Kontuzja, co by nie mówiąc, dała mi możliwość nowej roli na treningach: obserwatora. Chwyciłem więc aparat w łapy i dałem upust potrzebie utrwalania, tak rozbudzonej mrozami i siedzeniem w domu. Zapraszam zatem do małego reportażu...
ps. Chyba tylko dziewczyny potrafią wyciskać poty i uśmiechać się przy tym uroczo do obiektywu ;-)
nr 5 się opier... jak widzę :) oj miecho miecho :) leserka na makxa:)
OdpowiedzUsuńto jaką wy tam macie temparaturę, ze sie ćwiczy w czapkach, na litość Boską!? I kontuzja jaka?
OdpowiedzUsuńtrzy stopnie, o ile ktoś ćwiczy ;-)
OdpowiedzUsuń