poniedziałek, 26 września 2011

Fotoplastykon


Pozornie post nie w temacie fotografii ale jednak... wybaczcie pokraczny acz dość osobisty wywód.

Bardzo ubolewam nad zlikwidowanymi wrocławskimi „Niskimi Łąkami”, pchlim targu w absurdalnej scenerii. Na to targowisko łaziłem częściej żeby posiedzieć i popatrzyć na ludzi i graty, niż żeby cokolwiek kupić. Przy piwie wysłuchiwało się kapeli cygańskiej, chłonęło zapach palonego na grilach mięsa i bełkot niewyspanych, otyłych handlarzy zajadających karkówkę z ziemniakami.  W zasadzie wszyscy się znali, wiadomo gdzie, kto, czym handlował, a łaziło się, żeby połazić. Egzotyka tego miejsca była stała, jednak czasami zdarzały się sytuacje jakby nierealne, przynajmniej ja uwierzyć nie mogłem w to co widzę.
 
Jesień, dość wczesny, deszczowy poranek, jak zwykle sennie jeszcze na placu o tej porze. Wybrałem się wcześnie, żeby upatrzyć coś ciekawego zanim zwalą się tłumy po śniadaniu i porannej mszy. W oddali dostrzegłem zupełnie nowych handlarzy, z ciężarówki wysadzali drewniane skrzynie, jacyś pośpieszni i „inni”. Skrzynie były drewniane, wyglądały na stare, na części były niemieckie odręczne napisy ołówkiem, część otwarta, część zabita gwoździami. Oczywiście podszedłem sądząc, że sprzedają właśnie te skrzynie (akurat potrzebne było coś stylowego na buty). Ale pytanie o cenę potraktowali jako pomyłkę i odpowiedzieli, że skrzynie sprzedadzą na końcu o ile nie porąbią.  Mocno zdziwiłem się,  gdy zobaczyłem co jest w środku: pozawijane w niemieckojęzyczne (czcionka neogotycka, więc jeszcze przed 1941 rokiem) bibeloty i pamiątki: naczynia, kryształy, pudełeczka z biżuterią, obrazy zdjęcia i inne. Nawet znalazłem małą puderniczkę, w której znajdował się do połowy zużyty puder. Dreszcz mnie przebiegł na myśl (którą początkowo odrzucałem), że to wszystko jest oryginalną pamiątką tamtych czasów. Rok 1941, to szczyt ofensywy niemieckiej (wybaczcie wtręt polityczny: piszę celowo NIEMIECKIEJ, nie jestem durniem poprawności politycznej, nie było narodu nazistowskiego), dlaczego ktoś już wtedy (albo jeszcze wcześniej) pakował swoje pamiątki w skrzynie, nawet tak osobiste jak puderniczka? Najwidoczniej bez pośpiechu, skrzynie dokładnie opisane, wszystko zawinięte w gazety, więc może to osiedleńcy na nowe zdobyczne ziemie, a w późniejszej zawierusze te skrzynie gdzieś się oddzieliły od rodziny? Wziąłem do ręki pierwszy lepszy obraz: olej 30x40 z ramą, jakaś scenka wiejska, sygnowany datą 1893. Za ile? za pięć dych... ZDĘBIAŁEM
 
Nie wiedziałem co mam robić, uświadomiłem sobie, że to mogą być jakieś pamiątki z obrobionej nieruchomości, albo znalezisko z jakiegoś strychu, chciałem zadzwonić na policję, zapomniałem ze sobą telefonu, popatrzyłem na wszystko jeszcze raz, pobiegłem do bankomatu...

Rozpadało się na dobre, z dwoma stówami pobiegłem do tych ludzi. To co zobaczyłem było straszne, tłum ludzi wyrywających sobie „towar”, wszystko leży w brei błota, papierów i plastikowych kubków po piwie. Ludzie w amoku nawet nie patrzą co robią, depczą po obrazach, jakichś staromodnych sukniach i zasłonach... stałem z boku, nie mogłem na to patrzeć. Oddając sprawiedliwość i ja pobiegłem po pieniądze: żeby też "coś wyrwać"! Wstyd mi się zrobiło przed sobą i żal tego wszystkiego, stracone. Właśnie widziałem, jak tłum pożera może ostatnie strzępy pamięci o ludziach, których dzięki temu wszystkiemu można było jeszcze jakoś utrwalić, zachować.  Gdzieś z boku, pod stertą papierów dostrzegłem stare fotografie, zadeptane już i mokre od deszczu. Ktoś kupił ramy (leżały też "rewersy" opraw) a zdjęcia zostawił. Kupiłem cztery, które robiły na mnie największe wrażenie, za pięć dych, więcej kupić nie zdążyłem bo jakiś koleś chwycił resztę, (chyba dwadzieścia sztuk, wielkoformatowych stykówek-portretów) płacąc z miejsca dwie stówy. Tuż obok leżały zdewastowane albumy ze zdjęciami, jeden z nich to stykówki, portrety  ludzi z jakiegoś zakładu fotograficznego (każdy sygnowany  datą, podpisem i nazwiskiem), inny to album rodzinny z odręcznymi dopiskami na pas partu. Leżało tego więcej, ale reszta to już tylko puste okładki w błocie. Każdy album zniszczony, część miała wyrywaną większość stron, na pozostałych stronach fotografie zostały wycięte nożem do papieru (niszcząc jednocześnie fotografię na odwrocie) to się nazywa chyba „handel detaliczny”.






Ta fotografia zdumiała mnie już za pierwszym spojrzeniem, za każdym razem wzrusza mnie i zasmuca. Jest piękna, pochodzi z roku 1910, stykówka wielkoformatowa. Oddanie detali, głębia ostrości, delikatne przejścia tonalne powodują, że oglądając ją mam wrażenie, że patrzę przez jakiś lekko zaparowany peryskop w przeszłość, jednocześnie wiem, że fotografia nie jest dla moich oczu. To jest intymny portret rodzinny. Na każdej twarzy widać jakieś specyficzne, odmienne uczucie. W centralnej części Pani Christiane Friedericke Bergett i Pan Friedrich Ottomar, właśnie obchodzą 50-lecie małżeństwa. Na drzewach nie ma liści, ale na trawie za płotem białe plamki, może mlecze? Jest więc najpewniej wczesna wiosna, ciepły silny wiatr rozwiewa włosy kobietom i dziewczynce na pierwszym planie, dlaczego panie nie mają kapeluszy (wiatr jednak), nie ma typowych nakryć zimowych. Na kolanach Biblia, w butonierce on ma te same kwiaty, które ona ma we włosach (jednak wiosna). Każda osoba ma przypiętą jakąś polną roślinkę, paprotki, kwiaty, bluszcz, konwalie i skrzyp. Jacyż oni wszyscy są do tej pary podobni, zwłaszcza dzieciaki. Na ostatnim planie elegancik uszczypnął Panią w pupę. Ma zadowoloną, zawadiacką minę, nikt go nie widzi bo stoi z tyłu, ,a jej poruszenie i udawane oburzenie zmieszane z uśmiechem uchwyciła błona, to co się dzieje zauważa jednak dziewczyna z prawej strony. Poruszona twarz. To chyba radosna rocznica, stroje z pewnością były barwne, zdobione eleganckimi dodatkami, ale na zdjęciu jakoś to pogrzebowo wygląda.  

1910 rok, za cztery lata wybuchnie wojna, mężczyźni będą ginąć, statystycznie jeden z nich umrze, dwóch będzie kalekami, pozostali będą zabijać. Te dzieciaki... przecież jeśli przeżyją I wojnę światową, to w 39 roku będą służyć albo w korpusie medycznym, albo będą rodzić aryjskie dzieci, albo służyć w nazistowskiej armii.  Statystycznie na 99 % chłopiec będzie w armii, będzie zabijał. Pozostali będą już wtedy starcami, następne złote gody. Statystycznie.
Ktoś stoi w drzwiach domu, ale pas partu zasłania całą postać. Nad drzwiami napis, jeszcze go nie rozszyfrowałem. Gdzie to zdjęcie mogło być zrobione? Chyba w Sudetach lub na Łużycach, Przed domem charakterystyczne granitowe płyty, które widywałem tylko na Przedgórzu, dwa schody u drzwi chyba też granitowe, wyraźnie widać ziarno. Wychowywałem się w takim domu, siedziałem na takich schodach, patrzyłem przez takie okna, babcia mówiła że to poniemieckie. Dociera do mnie to, że oni nie wiedzieli co będzie, ja też nie wiedziałem i ciągle nie wiem. Z tamtych lat zostają już tylko coraz mniej liczne sudeckie i łużyckie domy, pamiątki po tamtych ludziach.

Dzisiaj to zdjęcie wydaje mi się jakąś mimowolną diagnozą tamtych czasów. Niepokoi mnie myśl o naszych fotografiach.


czwartek, 22 września 2011

Volovskie Vrchy czy jakoś tak...

Niewiele mi zostało pasm do przejścia turystycznego na Słowacji, więc zacząłem krążyć po różnych pipidówkach i zapomnianych szlakach turystycznych. Padło na Volovskie Vrchy, które na googlu wyglądały dość interesująco. Po przejściu mam mieszane uczucia, gdyż wpadłem do jakiejś jamy głową w dół, zwichnąłem sobie palec serdeczny i poobdzierałem się przygnieciony plecakiem. Dziwne tym bardziej, że po spożyciu Krupnika zawsze zdolności nawigacyjne i sprawność fizyczna wzrastają mi o 50%. Strach pomyśleć, gdybym wpadł tam  na trzeźwo. 

Tutejsze góry to wielka plantacja drzew z konsekwencjami: ogromne połacie wyciętego w pień lasu (smutny apokaliptyczny widok) a gdzie indziej bezkresne połacie młodnika, z którego nic nie widać. Taki jest obraz pasma głównego, jest jednak pasmo Bukovca, och pięknie tam, połoniny, zapach krowiego łajna i masa kleszczy w zagajnikach ;-)

Tak więc wędrowałem sobie kilka dni od biwaku do biwaku, popijając lokalne piwko, obserwując życie cyganów (w tutejszych miejscowościach stanowią większość), ich sposób na zarobkowanie, błądziłem po wyrębach gdyż szlaki turystyczne zniknęły razem z całym lasem, a z całej tej przygody jak zwykle zostały mi zdjęcia. Teraz B&W następny post w kolorze.

Na szczycie SKALISKA nazwa chyba zasadna...

Tam w oddali to chyba Beskid Niski...

źle wspominam to drzewko z lewej , dojście do niego (3 km) zajęło mi 2 godziny

na paśmie Bukovca, 13 kilometrów łąk,


















środa, 21 września 2011

Czym fotografuję

Okiem, rzekłbyś czytelniku ale jest jeszcze szkiełko.


Zamieściłem nowe kategorie w dziale PUBLIKACJE po prawej, można posty przefiltrować tak, aby zobaczyć czym fotografowałem ==>;



Krótka charakterystyka szklarni, która wcale nie jest żadnym powodem do pychy, zestaw budżetowy a nawet bezkosztowy

Canon EF 17-40 f 4.0 L
kocham, jest jak żona, na co dzień i od święta, ma swoje wady i może już nie najnowocześniejszy model ;-), ostry ale na brzegach lekko miękkawy, zalety powodują, że do końca życia (mam nadzieję)

Canon EF 85 f 1.8 (kocham)
szkiełko delikatnie himeryczne, zwłaszcza autofokus czasami nie trafia gdzie trzeba na mojej puszce (na innych bez zarzutu), jak trafi w punkt to efekt wspaniały, świetne rozmycia i bliki,
 
Vivitar 135 2.8

świetne szkło, ostre i pancerne (bardzo lubię na wyjazdy), nie szkoda poniewierać, moczyć, rzucać, i nosić w kieszeniach, można kupić świetną sztukę za stówkę, polecam wyłącznie model z podłużnie garbowanym pierścieniem (produkowany przez Tokinę chyba).


Pancolar 50 f 1.8 MC (stara wersja z drobnymi literkami)
wielki szacun dla tego słoika, powolne, klasyczne szkło, jest dla mnie jak dziadek, na spacerze przypominam sobie co tak na prawdę jest ważne w fotografii (czyli życiu)



Jupiter 9 85 f 2.0
trzymam ten obiektyw wyłącznie dla przyjemności patrzenia na niego, jest piekielnie niewygodny, ciężko nim ustawić ostrość, ogólnie nieergonomiczny. Zdjęcie robię nim mniej więcej raz na trzy miesiące, zawsze wttedy, gdy chcę uzyskać efekt akwareli, albo innej siakiejś impresji , skąpanych w słońcu leniwych krajobrazów albo kolory, których nie da się żadnym szkłem uzyskać. Wszystko dzięki temu, że szkło wyprodukowano w 1950 roku i nie ma żadnych powłok antyrefleksyjnych. Zresztą refleks tutaj nie jest potrzebny ;-)



CANON EF 45 f 1.0 USM IS L

żartuję, nie ma takiego szkła we wszechświecie, ale marzę o czymś podobnym nie od dziś, CANON!!!! Do roboty, za co wam płacę???

czwartek, 15 września 2011

Szał PARy

Dwa tygodnie temu miałem okazję uczestniczyć w erupcji oczekiwać setek anonimowych ludzi. Otóż do Wałbrzycha (gdzie gościłem przelotnie) miał przyjechać pociąg parowy o romantycznie brzmiącej nazwie "KILOF". Zabytkowy skład miała ciągnąć "Piękna Eliza" czy jakoś tam się nazywała ta lokomotywa. Zaczęło się oczywiście od spóźnienia 120 minut, bo nikt nie przewidział, że 15 wagonów nie uciągnie jedna parówka po wiaduktach Gór Sowich i Wałbrzyskich. Po drugie, Piękna Eliza się zepsuła, więc skład ciągnęły dwie inne lokomotywy, z przodu zwykły parowóz z powyginanymi rurami i mocno zardzewiały, a z tyłu zwykły spalinowóz, tyle, że produkcji radzieckiej.

Po co to piszę? Przez 120 minutach oczekiwania wzrosły niebotycznie, pociągiem mieli ponoć jechać VIPY, wagony miały błyszczeć w słońcu świetnością lat dwudziestych, a sama lokomotywa ma opinię cudu techniki i jedynej sztuki na świecie. Było na co czekać.

W pewnej chwili, po zapowiedzi przez słynne wałbrzyskie megafony, w oddali pojawiły się pogwizdywania i światła lokomotywy. Wjazdowi towarzyszył szał, ludzie krzyczeli, błyskały flesze, grała orkiestra, telewizja kręciła. Klimat imprezy szczerze powiedziawszy wspaniały (jeśli przyłożyć do całości odpowiednią miarę), jednak oczekiwania ludzi nie zostały najwyraźniej zaspokojone: wagony okazały się zwykłymi "przedziałkami" śmierdzącymi latryną i szybami z nalotem bordowym, vipów nie dało się dostrzec, z pociągu wysypała się natomiast masa podchmielonych i zmiętolonych podróżnych, na koniec okazało się, że lokomotywa parowa nie ciągnie a jest pchana, pali się pod kotłem tylko dla "picu".

W pewnej chwili na peron wjechał pociąg osobowy, śmierdzący i rozklekotany, w środku podróżni zdezorientowani i nawet lekko wystraszeni. Otóż cały tłum rzucił się... na poczciwego osobowczaka, robiło się setki zdjęć, pozowało przy napisie "kierunek Wro::ław",  ludzie ustawiali się w pamiątkowych pozach, stałem zdębiały i mocno zdegustowany.

Po godzinie zabytkowy pociąg odjechał, ale udało mi się zrobić kilka miłych kadrów, które zamieszczam poniżej.


Oczekiwanie: słynna wałbrzyska sekcja szantowa







































czwartek, 8 września 2011

w wodnej atmosferze: Czarna Hańcza i Wigry

A, jeszcze parę zdjęć ze spływu kajakowego, trochę landszafciarskie, ale dobrze oddają klimat wyprawy. Po spływie mam mieszane uczucia, może oczekiwania zbyt wygórowane. Jezioro Wigry i Czarna Hańcza jawiły mi się (na podstawie opisów przygód harcerskich w Świecie Młodych) jako kraina mistyczna, dzika, niedostępna i dziewicza. Być może kiedyś tak było ale dzisiaj... Coraz więcej "rezydencji" z wieżyczkami, hotele nad Kanałem Augustowskim. Jednak jest uroczo po sezonie, ledwie kilka osób spotkanych na szlaku, puste pola biwakowe, krzykliwe żurawie i inne żywiołstwo wijące się w trzcinach. Na trasie co około 500 metrów tablica, "pole biwakowe u [enter your name]". Jeśli podaż odzwierciedla popyt, to straszne co się dzieje tutaj w sezonie. Jeśli doliczyć, że na noclegu płaci się: 3 PLN za cumowanie kajaka, 6 za pole biwakowe, 6 za postawienie namiotu (od osoby), a przy tym wygód żadnych oprócz zejścia do rzeki to... Spotkałem jednak kilka miłych osób: pan na łódce, dyrektor krajowego zarządu wodnego, śluzowy (jakby z innej epoki, taki wodniacki uduchowiony Stachura), starsza pani sprzedająca w trzcinach jagodzianki za 3 zyle sztuka ;-).

I tyle, 6-dniowy szlak przemierzyłem w 2,5 dnia. 90 km spływu, rekord to 45 km w ciągu jednego dnia, wieczorem nie mogłem podnieść rąk hehe.

A!!! słyszeliście o Rospudzie i rezerwacie ciszy i całym tym bałaganie z obwodnicą Augustowa? Wycieczka motorówką  (legalna) w dolinę Rospudy kosztuje 100 złotych dla 6 osób. Motorówki odpływają co 15 minut w godzinach 8.00-20.00. Zapraszamy!