niedziela, 2 września 2012

Krakówek

Jakiś czas temu zachwycałem się Krakowem, klimatem i zgrabnym połączeniem wielu wątków społeczno-gospodarczych ;-). Znowu gościłem w grodzie Wandy i znowu przetarłem parę razy spust migawki... 

Tym razem wybrałem się do lokalu gastronomicznego o dumnej nazwie "Dania Domowe". Po wejściu miałem mieszane uczucia, lecz liczba konsumentów przekonała mnie, że się tutaj nie zatruję. Rzeczywiście, jedzenie smakowało jak u mamy, choć do wyboru były tylko dwa dania, bezmięsne (kopytka ze skwarkimi SIC! i surówka) oraz mięsne (kopytka, kotlety mielone /dwa, ledwo to wciągnąłem taka ilość mięsa/, surówka) i deser jak na załączonym obrazku :-) z deserów wybrałem jednak kompot...


Stanowisko kasowe przy jednym ze stolików, bardzo uroczo to wyglądało...



W barze toalety zamknięte, więc wszedłem do jakiegoś biurowca, w którym lamperie i wystrój przypominały mi zakład, w jakim pracował mój ojciec w latach 80-tych, już na wejściu miałem poważny problem decyzyjny w wyborem właściwej wygódki...




 Spacery po parku uzmysłowiły mi także, że problemy zarządców zieleni są znacznie bardziej skomplikowane niż we Wrocławiu. My mamy tylko problem z przenawożeniem trawników, oni mają też "naloty". Akurat efekt gołębich stad widać po brunatnych placach martwej ziemi w parkach. 





 A tutaj ciekawy sposób na przeprowadzenie remontu... No chyba, że to gołębnik na wysokiej podbudowie albo ilustracja tego, w jaki sposób lokatorzy dochodzą do kompromisu w sprawie remontów :-)




Można pomstować na kierowców, ale to co się dzieje na ulicach i chodnikach Krakowa to już jest koszmar, wcale nie bawiło mnie, jak ten człowiek próbował przedrzeć się przez chodnik, okazało się, że tamtych dwóch panów na dalszym planie musiało go przenieść nad samochodem, bo jakiś idiota zaparkował tak, że wózek inwalidzki nie mógł przejechać między autem a rogiem kamienicy... Oszczędziłem sobie robienia zdjęć...



A tutaj ciekawostka: minaret, oryginalny, z drzwiczkami i barierką, identyczny (choć niższy) jak te z Maroka... hmmm, idzie nowe czy fanaberia architekta? 


 
 Co tu gadać...  zbyt wiele dwuznaczności...



Jakiś czas temu prowadziłem,  z czystej ciekawości, analizę poziomu życia ludności w różnych epokach (na podstawie wybranych opisów życia, powierzchni lokali mieszkalnych z różnych epok itd.). Wyszło mi na przykład, że w okresie "siermiężnego" kapitalizmu (1850-1900) we Wrocławiu, najniżej wykwalifikowany robotnik fabryki, miał takie zarobki (przy 10 godzinnej dniówce plus soboty), że wynajmował 60 metrowe mieszkanie na śródmieściu w ozdobnej kamienicy, mógł utrzymać kilkoro dzieci i niepracującą żonę. Ja, wysoko wykwalifikowany specjalista, na dwóch etatach (realnie biorąc 10 godzinna dniówka non stop oprócz niedzieli) mogę pozwolić sobie na 60 metrowe mieszkanie w śródmieściu we Wrocławiu, utrzymuję dwójkę dzieci i żonę (ale pracującą bo byśmy nie dali rady ;-) ). Czy muszę przypominać, że w tamtym czasie była wielka emigracja ludności, dzisiaj co mamy, jak w lustrze! Jakoś mi się nie kalkuluje,  że żyjemy w XXI a nie XIX wieku (chyba kolejność znaczka I nie ma znaczenia...). 
Ta gorzka konstatacja przypomniała mi się, gdy przechadzałem się po krakowskim rynku, współczesne obiekty handlowe na tle tych starych i już niemodnych... Na tyle nas dzisiaj stać?



Fajnie, polski kibel ale europejski poziom... z oszczędności wybrałem "urinal"  :-p





I na koniec jakoś dziwnie w tej sytuacji skojarzyło mi się słowo maczanka... to tyle wrażeń z wycieczki...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz