Do napisania tego cyklu skłonił mnie przypadek mojego koleżki miłego, wyprawowego, który mniej więcej co roku, na wyprawie jesiennej (długie wieczory) zadaje mi to samo pytanie: a jak ty robisz zdjęcia? Oczywiście to niewinne pytanie motywowane jest utrzymaniem miłej atmosfery w namiocie, gdy kiblowanie się przedłuża, perspektywy widokowe niezbyt wyraziste, a już omówiliśmy sprawy rodzinne, przeszłość, przyszłość, politykę, gospodarkę, kredyty, kumpli, dzieci, starość, sprzęt wyprawowy, sprzęt fotograficzny, psucie się samochodów, smaki wódek, sensowność palenia fajki przy zamkniętej wentylacji w namiocie (fajka to takie drewniane coś zakończone zgrubieniem w którym tli się żar tytoniu, a nie to co się pali w kiblu). Jednym słowem jest to temat rzeka, dobry nawet na najgorszą pogodę. Jeśli dodam, że ja jestem CANONiarzem a kumpel NIKONiarzem, to jest to mniej więcej temat Amazonka albo przynajmniej temat Nil.
Pytanie traktuję jednak poważnie, gdyż kumpel najwyraźniej słabo pochłania wiedzę; nader często dochodzi chrapanie z jego śpiworka zanim skończę temat. Nie czuję się wprawdzie specjalistą czy autorytetem w dziedzinie kompozycji kadru, ale udało mi się opanować jedną technikę, niezwykle przydatną w krajobrazie. A zatem proponuję Koleżce memu miłemu i Wam wszystkim krótki kurs fotografii krajobrazowej. Dla uproszczenia pomijam aspekty koloru w fotografii, a skoncentruję się na fotografii czarno-białej.
Temat: "jak ty robisz zdjęcia" zaczął się u mnie od tematu: "jak On robi zdjęcia", On czyli Ansel Adams. W epoce, gdy Internet raczkował (była taka epoka) a grafika 100 kb uznawana była za mega wielką, siedząc w akademiku natknąłem się na zdjęcie, które mnie powaliło.OTO ONO:
fot. ANSEL ADAMS cena elektronicznej kopii około 250$! Czyli warto robić dobre zdjęcia.
Urocze nieprawdaż? I ta krówka:-) Ale dlaczego jest tak wyjątkowe? Właśnie, bo ta kompozycja (da się zrobić, znaczy skopiować kadr Tatrach), bo ta chwila (poczekamy i zrobimy, krówka musi mieć spuszczony łeb) i jeszcze coś: na zdjęciu jest wszystko co niezbędne: ani trochę za dużo, ani trochę za mało. Tego niestety nie udawało mi się uzyskać za skarby. Po prostu zawsze na moich (nieudacznych) kopiach było czegoś za dużo, albo zawsze czegoś za mało. Dzisiaj znalezienie materiałów o technice Adamsa to żadna sztuka, więc łatwo mógłbyś Czytelniku w sieci znaleźć wskazówki jak robić zdjęcia, jednak pod koniec lat 90. kiedy tego się uczyłem nie było GOOGLA. Można było jedynie szukać po wyszukiwarkach dostawców Internetu (ja szukałem w AOL) przeglądając kolejno zasoby jak indeks w bibliotece. Tak więc zmarnowawszy masę czasu, a potem materiału światłoczułego, w końcu zrozumiałem o co w tym wszystkim chodzi. Ale do rzeczy: wyjątkowy w tym zdjęciu jest KONTRAST, co utożsamimy z pojęciem rozpiętości tonalnej zdjęcia. Zauważcie, że na zdjęciu jest BIEL i CZERŃ i wszystkie tony pomiędzy. Właśnie to jest klucz do zdjęć. I na tym można zakończyć wykład ;-) jednak miał być cykl wykładów więc jeszcze parę postów będzie w tym temacie.
CZĘŚĆ 1. POZNAJ SWÓJ SPRZĘT.
Jesteście TY i APARAT, ale by zrozumieć w pełni sens wykładu musisz uświadomić sobie, że aparat nie wie co fotografujesz, skoro on nie wie, to z waszej dwójki musisz to wiedzieć Ty! Co zatem widzi APARAT? Coś bardzo dziwnego. Spreparowałem powyższe zdjęcie tak, aby przedstawiało dokładnie to samo, jednak posortowałem piksele tak, aby najjaśniejsze były po prawej stronie kadru a najciemniejsze po lewej stronie. Efekt poniżej:
Skoro już wiesz co obaj widzicie, przejdźmy do meritum: Ansel Adams oparł swoją technikę na banalnie prostym pomyśle, usystematyzował ją, opisał procedurę i zarobił sporo kasy ;-). Technika oparta jest na założeniu, że:
TAK WIDZISZ TY
A TAK TWÓJ WSPANIAŁY APARAT
(na którymś z następnych wykładów wytłumaczę, dlaczego obydwa zdjęcia są identyczne a różnią się tylko rozmieszczeniem TYCH SAMYCH pikseli)
Skoro już wiesz co obaj widzicie, przejdźmy do meritum: Ansel Adams oparł swoją technikę na banalnie prostym pomyśle, usystematyzował ją, opisał procedurę i zarobił sporo kasy ;-). Technika oparta jest na założeniu, że:
1. wiemy co chcemy naświetlić
2. wiemy jak chcemy naświetlić
3. naświetlamy tak jak chcemy (a nie jak chce światłomierz)
4. wywołujemy tak, aby idealnie dopasować się do naświetlenia.
Tutaj już pomału oddzielamy "ziarna od plew". Tak szczerze, kto dzisiaj w epoce cyfrówek zastanawia się nad punktem 1. a co dopiero nad następnymi punktami? Samo przeczytanie czterech pozycji zajmuje około 10-12 strzałów migawki, więc gdzie czas na zastanowienie? Moja rada, jeśli nie stosujesz pierwszego punktu, nie czytaj dalej.
Wiemy co chcemy naświetlić: oczywiście nie chodzi mi tutaj o kompozycję, gdyż ta jest kwestią gustu i nie da się usystematyzować. Rozchodzi się JEDYNIE o światło, obraz w fotografii to albo światło albo brak światła. Jak już spróbujesz naświetlić cokolwiek, zastanów się ile w twoim kadrze jest światła, ile półcieni, ile cieni i ile czerni. Być może są same szarości a być może tylko biele , odrobina szarości i duuuuuuuuużo czerni. Patrz w wizjer aparatu i oceniaj, spróbuj sobie to uświadomić. Musisz swój kadr zobaczyć tak, jak go widzi aparat (to się nazywa empatia ;-) ). Czyli nie jako piękną kompozycję, ale jako swego rodzaju gradient, zbiór jasnych i ciemnych plam. Jeśli ciągle masz problem ze zrozumieniem, weź aparat, wyłącz autofokus, wybierz dowolną kompozycję i... ustaw ręcznie ostrość tak, aby wszystko się rozmyło. Widzisz z pewnością same plamy, jedne ciemniejsze inne jaśniejsze. Widzisz teraz mniej więcej to co aparat.
Teraz najtrudniejsza część całego wykładu: mając ustalony kadr, wybraną i przemyślaną kompozycję musisz dokonać analizy rozpiętości tonalnej zdjęcia. Musisz ocenić jak kontrastowa jest scena, czyli to, czy twój aparat jest w stanie zarejestrować to, co chcesz uwiecznić. Ocena oczywiście nie może opierać się na subiektywnym wrażeniu "na oko". Żaden instrument rejestrujący obraz nie ma zdolności rejestracyjnej oka, to co ty widzisz, zwykle nie będzie widział aparat. Wielokrotnie robiąc portret na tle skąpanej w słońcu plaży, dostajesz albo czarną plamę modela na tle błękitu nieba ,albo białą, wypaloną plamę nieba, na której umieszczony jest twój model. Oko widziało, aparat nie. Jedyne wyjście to oprzeć się na jakimś niezależnym od naszej woli instrumencie, który powie: "Mistrzu, to jest takie ale to jest takie, a tamto jest takie". Więcej, przyjdzie ktoś inny, dokona pomiaru i dostanie dokładnie TO SAMO co Ty. Potrzebne jest coś, co zapewni POWTARZALNOŚĆ pomiaru. Takim instrumentem jest światłomierz w Twoim aparacie. Adams był władcą światłomierza, geniuszem światła, i miał ogromne doświadczenie, my tacy genialni nie jesteśmy, ale tak jak On mamy światłomierz !!!! (mamy też komputery, ale mądrzejsi od Einsteina nie jesteśmy, o ile w ogóle mądrzejsi jesteśmy).
ŚWIATŁOMIERZ to niezwykle zmyślne urządzonko, ale głupsze niż but, a na dodatek złośliwe (but nie wprowadza w błąd właściciela a światłomierz tak). Jest ono strapieniem większości amatorów fotografii i dopiero zrozumienie tego jak działa, daje możliwość poprawnego zastosowania. Weź teraz swój wspaniały aparat (jakikolwiek by on nie był). Weź sobie dwie kartki, jedną białą, a drugą czarną (mogą być dwie jednolite ściany: ciemna i jasna, czarna walizka i biała walizka, cokolwiek byle w tym samym kolorze). Ustaw aparat na automatyczny program, postaraj się, aby jednolita płaszczyzna wypełniała cały kadr i pyknij dwie foty: ciemnej płaszczyźnie i jasnej płaszczyźnie.
---
Teraz najtrudniejsza część całego wykładu: mając ustalony kadr, wybraną i przemyślaną kompozycję musisz dokonać analizy rozpiętości tonalnej zdjęcia. Musisz ocenić jak kontrastowa jest scena, czyli to, czy twój aparat jest w stanie zarejestrować to, co chcesz uwiecznić. Ocena oczywiście nie może opierać się na subiektywnym wrażeniu "na oko". Żaden instrument rejestrujący obraz nie ma zdolności rejestracyjnej oka, to co ty widzisz, zwykle nie będzie widział aparat. Wielokrotnie robiąc portret na tle skąpanej w słońcu plaży, dostajesz albo czarną plamę modela na tle błękitu nieba ,albo białą, wypaloną plamę nieba, na której umieszczony jest twój model. Oko widziało, aparat nie. Jedyne wyjście to oprzeć się na jakimś niezależnym od naszej woli instrumencie, który powie: "Mistrzu, to jest takie ale to jest takie, a tamto jest takie". Więcej, przyjdzie ktoś inny, dokona pomiaru i dostanie dokładnie TO SAMO co Ty. Potrzebne jest coś, co zapewni POWTARZALNOŚĆ pomiaru. Takim instrumentem jest światłomierz w Twoim aparacie. Adams był władcą światłomierza, geniuszem światła, i miał ogromne doświadczenie, my tacy genialni nie jesteśmy, ale tak jak On mamy światłomierz !!!! (mamy też komputery, ale mądrzejsi od Einsteina nie jesteśmy, o ile w ogóle mądrzejsi jesteśmy).
ŚWIATŁOMIERZ to niezwykle zmyślne urządzonko, ale głupsze niż but, a na dodatek złośliwe (but nie wprowadza w błąd właściciela a światłomierz tak). Jest ono strapieniem większości amatorów fotografii i dopiero zrozumienie tego jak działa, daje możliwość poprawnego zastosowania. Weź teraz swój wspaniały aparat (jakikolwiek by on nie był). Weź sobie dwie kartki, jedną białą, a drugą czarną (mogą być dwie jednolite ściany: ciemna i jasna, czarna walizka i biała walizka, cokolwiek byle w tym samym kolorze). Ustaw aparat na automatyczny program, postaraj się, aby jednolita płaszczyzna wypełniała cały kadr i pyknij dwie foty: ciemnej płaszczyźnie i jasnej płaszczyźnie.
????????? ZASKOCZONY ?????????
No to do następnego odcinka!
---
Jeśli już o Ansel'u Adamsie mowa, to warto zaznaczyć, że był on mistrzem Photoshopa. Oczywiście był to PS na miarę ówczesnych czasów. Dużo bardziej upierdliwy i wymagający czasu i doświadczenia. Ale jednak. To co rejstrował aparat Adamsa było diametralnie różne od tego co oglądali i oglądają widzowie na odbitkach. Co wcale nie zaprzecza Twoim czterem punktom. Adams zapewne dokładnie wiedział co i jak chce osiągnąć, choć pewnie zdarzało mu się też działać na przysłowiową "pałę" :)
OdpowiedzUsuńPoniżej ciekawy link odnośnie pracy pana Adamsa:
http://www.youtube.com/watch?v=qZlovMptjyQ
Ustawiasz, mierzysz, porównujesz, liczysz, myślisz, rozglądasz sie, a tu obiekt zdjecia dawno dał drapaka, zapadła noc i nie masz flesza ani latarki - gubisz się, płaczesz, nie wracasz do domu. Żona wzywa policję, która nie szuka zaginionego, uznając to za mało ciekawe wydarzenie i ostatecznie zamarzasz do rana. ooo, nie, jednak profesjonalna fotografia mnie nie kusi ;)) I jeszcze proponuję mniej radykalne obrazowanie - fotografowanie dzieci w opisany powyżej sposób, cheche ;)) Pozdrawiam Pana Profesora!
OdpowiedzUsuńco do wpisu (...)zamarzasz do rana(...) znając Misze może nie tak długo jak jego żona Ania (pozdrawiam przy okazji :)) nie dopuści do zamarznięcia organizmu tym bardziej organów :)
OdpowiedzUsuńTia, spokojnie, zawsze noszę ze sobą pół litra płynu odmarzającego, szkoda tylko nim odmrażać obiektywy ;-)
OdpowiedzUsuńAdamsowi chyba nie śniły się cyfrówki a tym bardziej Fotoszop, jednak zasada, a nawet warsztat pozostały bez zmian. Tak nawiasem mówiąc to jak się dobrze opanuje warsztat, to po zrobieniu foty wystarczy przesunąć suwak kontrastu i.... gotowe!!!!
M.G pewnie potwierdzi, że często nawet na cyfrze, trzeba zrobić fotę, jakby wbrew sobie (nie mówiąc już, że wbrew światłomierzowi), żeby osiągnąć konkretny cel (na przykład megadigiziarno)