środa, 16 maja 2012

Armenia cz 2. Alaverdi

Po każdej takiej wyprawie pada w moim kierunku przynajmniej jedno takie pytanie: "no i po co ty tam jeździsz"? Szczerze powiedziawszy to ja osobiście nie wiem, ale chodzi mi chyba o bardzo proste  emocje i całkiem elementarne odczucia. Na takiej wyprawie jeśli mam ochotę usiąść, to siadam i siedzę, jeśli chce mi się patrzeć na ludzi to po prostu patrzę, a jeśli nic mi się nie chce, to mi się nie chce całą parą.  I tak płyną dni od zdziwienia do zdziwienia, a czas odmierza raczej zapach koszulki i kurz na butach niż zegarek. Ten armeński wyjazd miał właśnie takie znamiona włóczęgi, do tego stopnia, że łaziliśmy po górach dla samego łażenia, a gdy leżeliśmy na plecach to dla samego leżenia.  Całkiem luźny plan zwiedzania Armenii zaczął się od prowincji Lori, w której, według przewodników, wiele do zwiedzania nie ma.  Zwykle wychodzę z założenia, że im dalej od ścieżek przewodników tym ciekawiej, co kolejny raz okazało się strzałem w dziesiątkę. 

Chciałbym tutaj jakoś pięknie i strzeliście opisać fenomen miasta Alaverdi, ale nie zmierzę się z Językiem Polskim, bo trudno mi opisać coś, co mnie zszokowało na wielu płaszczyznach.  (UWAGA: wystarczy 500 złotych żeby w łykend wyskoczyć tam i z powrotem, w sumie w ciągu jakichś 7 godzin jest się już na miejscu!). 

Jechaliśmy długo marszrutką, dnem jakiejś przepastnej, wilgotnej i ciemnej doliny górskiej, krętą drogą, zero widoków, tuż za tabliczką Alaverdi, wąska strużka drogi wbiła się w potężną dolinę, na dnie której rozłożyły się zrujnowane zakłady przetwórstwa rudy miedzi. Nad całym miastem góruje potężny komin. Ta fabryka przytłacza swoimi betonowymi ścianami, sterczącymi zbrojeniami, wygląda jak wielka ruina ale ma się nieodparte wrażenie, że w środku  się coś tam kotłuje, zupełnie niedostępne dla oczu.  Samo miasto robi dość ponure wrażenie, słońca bardzo mało bo dno doliny, promienie błąkają się gdzieś tam, po szczytach gór, nad całością stożek potężnej góry, która nie wiedzieć czemu kopci jak oszalała, stoki doliny praktycznie bez roślinności, gruz skalny, kurz, syf, śmieci dookoła. Nad całym miastem kilometry drutów pod napięciem i ten koszmarny zakład widoczny z każdej strony. Typowo dla tego typu wycieczek, dla dodania sobie animuszu i podjęcia decyzji strategicznych, wyszukaliśmy miłą knajpkę :-), w której przy suto zastawionym stole snuliśmy plany dalszego zwiedzania miasta.

w Europie Alaverdi, ze względu na nieprawdopodobnie piękne góry byłoby kurortem...


Mieliśmy szczęście, był dzień wyborczy, na ulicach sporo ludzi, plakaty wyborcze, scena, podnieceni przechodnie podpowiadają nam, że zaraz przyjedzie prezydent. No i co w tym mieście takiego dziwnego? Całe to ponure otoczenie nie odbija się w żadnym stopniu w ludziach, których tam spotkaliśmy. Mówię o tym odbiciu, jakie widać jeszcze w mieszkańcach niektórych polskich miast i dzielnic. Miejscowi wydali mi się jacyś tacy oderwani od tła: uśmiechnięci, zrelaksowani, pomocni, każdy zajmuje się jakimś drobnym zajęciem, każdy ma swoje miejsce. Sielanka prowansalskiej wsi. Duży ruch w mieście pozwolił nam skorzystać z kolejki linowej, wyjątkowo czynnej w dzień wolny od pracy, zwykle wożącej robotników do kopalni miedzi. A na górze kolejny szok. połowa miasta położona jest na dnie potężnego kanionu, który wygląda zupełnie nierealnie w tutejszym otoczeniu: przecina on niemal płaską dolinę górską, nad którą wznoszą się malownicze wzgórza i góry o łagodnych i przyjaznych stokach.  tam na górze jest jakby zupełnie inne życie, niemal sielskie, urocze, spokojne, skąpane w słońcu. Miasto otaczają łąki i pastwiska, wioski i dróżki szutrowe, jedyny niepokojący, natarczywy i chyba złowrogi element to owa stożkowa góra, która nieprawdopodobnie dymi i sama kopalnia, wydająca się wdzierać do wnętrza ziemi.









na dnie tego kanionu jest połowa miasta


górna część miasta, z prawej na dole widoczne urwisko kanionu, na dalszym planie kolejne osiedle, obydwa dzieli kilkusetmetrowa rozpadlina

Niesamowite wrażenie robiło na mnie to, że tam na górze kanion raz znikał z oczu, a raz "wyskakiwał". W górnym mieście, jest masa miejsc, z których nie widać tej wielkiej dziury, do tego stopnia, iż wydaje się, że przejście z jednego osiedla do drugiego zajmie kilka minut. Omal nie padliśmy ofiarą złudnej percepcji, planowaliśmy dojście do oddalonego może o 3-4 km monastyru (widocznego gołym okiem) przez pastwiska, szczęśliwie lokalsi wyjaśnili nam, że to kawał drogi i że przez pastwiska się dojść nie da, są pocięte wąwozami i kanionami, wszędzie tutaj jest daleko, i wszędzie naokoło...





dopiero z góry okazało się, że pod szczytem góry jest kopcący komin,


Kanion wygląda jak bruzda w ziemi, kilkaset metrów miejscami pionowego urwiska,  tuż na krawędzi rozlokowały się domki, nieopodal stoją zwyczajne blokowiska, a całość sprawia wrażenie, że ten kanion albo się dopiero co pojawił, albo już za chwilę zniknie, zabliźniony dwoma krawędziami urwiska. Zdumiewające jest też relacja ludzi i owej "krawędzi", dzieciaki siedzą sobie tutaj i rzucają kamyki w dół, dorośli stojąc kilka centymetrów od brzegu,  spluwają w dół łupki słonecznika, a świnie i krowy popasają się tam, gdzie miałem wrażenie za chwilę wszystko się zapadnie. Sądziłem, że kanion wyrzeźbiła rzeka, ale doczytałem, że Kanion rzeki Debed ma genezę tektoniczną i w czasie trzęsień ziemi poszerza się. Tak czy inaczej wygląda na to, że cały ten ziejący dymem "krater" został jednak w jakiś sposób oswojony przez miejscowych.




Nie doszliśmy tego dnia do monastyru, rozbiliśmy się jak miejscowi, ze trzy cztery metry od urwiska, mając niesamowity widok na ścianę wąwozu z wklejoną w terasę wsią, nad którą górował monastyr. Na łąkach plątanina drutów pod napięciem, pasą się krowy, śpiewają ptaki, od wsi dochodzą poszczekiwania psów, muczenie krów i nawoływania ludzi. Tylko komin kopcił obficie i non stop, w ciszy, po całej dolinie roznosił się dym, i markotnie mi się robiło od tego widoku.


dymi, dymi, dymi




1 komentarz:

  1. To niesamowite, jak inne ja tam miałam wrażenia , choć niby takie same, a jednak zupełnie co innego zwróciło mą uwagę, co innego przeszkadzało, a np klimat na tych pastwiskach wydawał mi sie sielski,a nie ponury - i to jest piękne, bo nawet będąc na wyprawie moge sobie poczytać o niej coś nowego :)) Subiektywizm w pojmowaniu świata w języku francuskim i hiszpańskim ma nawet specjalny tryb gramatyczny :))!

    OdpowiedzUsuń