czwartek, 10 maja 2012

Armenia cz.1

Po powrocie z Armenii usilnie rozważałem, co jest takiego w tym kraju, że z rozrzewnieniem wracam myślami do tej podróży. Gdybym pojechał tam klimatyzowanym samochodem, doznałbym cywilizacyjnego szoku: tragiczne, dziurawe drogi (w większości szutrowe), zrujnowane miasta, syf na ulicach, rozwalone fabryki, góry wprawdzie piękne, ale tylko o tej porze roku, gdy jeszcze trochę śniegu na szczytach. Poza tym, koszmar. Ale podróż miejscowym transportem i pieszo pozwoliła nam się zapoznać z ich największym skarbem (oprócz, złota, miedzi, rud metali rzadkich, gazu, surowców skalnych, koniaku i wina z granata, które wszystkie razem wykupili Amerykanie). A jednak, oni mają ciągle coś, czego my już od dawna nie mamy: dobrzy, gościnni, bezinteresowni, wyrozumiali, nienachalni, delikatni i radośni ludzie. Szerzej o ludziach napiszę jak mnie bardziej natchnie "polonistycznie", teraz krótka relacja z dziwnego miejsca...

Schodziliśmy z gór marząc o kąpieli, w przewodniku jasno stał opis gorących źródeł w jednej z wiosek, tam zmierzaliśmy. Wyobrażałem sobie skalną niszę, obrośniętą przerostami kolorowych minerałów, delikatne słońce połyskujące w zacisznym, srebrzystym bajorku z cicha szumiącym piaskiem na dnie źródła. Nie miałem śmiałości oczywiście myśleć o nadobnych pannach karmiących mnie granatami i pojących wspomnianym winem, mając jednak cichą nadzieję, że będą tam czekać ;-). Gorące źródło (wbrew wyobrażeniom) biło wprost ze śmietnika pełnego plastikowych butelek, śmieci i szkieł (dosłownie), wokoło ruiny budowanego za czasów ZSRR uzdrowiska, betonowa wylewka na 2 ha powierzchni, krowie kupy, obok źródła zrujnowana niecka basenu i rura, skorodowana i wywracająca się, dostarczająca ze śmietnika wodę. Rurę ową zresztą zniszczyłem, opierając się o nią przy praniu majtek w gorącej wodzie... Zamiast panien, w wodzie panowie, w większości podstarzali, otyli, rzekłabyś czytelniczko "obleśni". Tak więc środek dnia, w baseniku gromadka radosnych, pluskających się, popijających piwko i wódeczkę, podjadających ser pamir i cirr, bakłażany kiszone, mięsko i podpłomyki Ormian. Oczywiście w Polsce taki widok równa się dresiarstwo, rzyganie po kątach, awantura z mordobiciem obcych i typowe "bo ja csię tak strszasznie ssszszanuuję". Miejscowi jednak, przedstawili się, zaprosili nas do uczty (jeśli oczywiście nie mamy nic przeciwko temu), porozmawialiśmy kulturalnie o jedzeniu, troszkę o polityce (wyjaśnili zawiłości geopolitycznego położenia Armenii), opowiedzieli nieco o historii Armenii i Górnego Karabachu, wyrazili uznanie dla Polski, zalecili nie pić za dużo bo to niezdrowe, a na koniec przeprosili za śmietnik koło niecki basenu i zaproponowali, że zawiozą nas gdzie chcemy ;-)

























1 komentarz:

  1. Nie no, za ponuro to brzmi - te góry są przepiękne nawet bez śniegu (przypominam kolory skał koło Norawanku), ale latem wędrówka w upale moze być koszmarem. Dla mnie ta wycieczka była jedna z cudowniejszych w ogóle. Ludzie przewspaniali - najlepszy aspekt, ale i góry - tam wszędzie jest pięknie (no, moze za wyjatkiem płaskich okolic Erywania! ;)) No i to ucztowanie, te miejsca piknikowe, te biesiady - cudowny kraj.Dodam, zę szliśmy do źródeł w Szamb - a nie ma to jak kąpiel w szmbie!

    OdpowiedzUsuń